W drodze do Munzur Vadisi

Przez całą noc wiatr dął nieubłaganie, wystawiając na ciężką próbę nasz kopulasty i raczej mało opływowy namiot, który nie odleciał razem z nami chyba tylko dzięki obecności blaszanych ekranów wiatrochronnych, ciągnących się po zboczu równolegle do drogi. Teraz wiatr uspokoił się już nieco, chociaż dzikie porywy co i rusz szarpią naszym zielonym domkiem.

Słońce stoi już na niebie bardzo wysoko, kiedy w końcu wygrzebujemy się z naszego grajdołka, skulonego na niewielkim wypłaszczeniu pośród kęp kolczastych krzaków. Ze wzgórza rozciąga się widok na całą okolicę: na przełęcz i na przecinającą ją szosę. Dalej w dole, bliżej drogi, ciągnie się drugi rząd ekranów. Poprzedniego dnia w czasie podróży przez pustkowia wschodniej Anatolii widzieliśmy ich jeszcze więcej. Mają one chociaż trochę ograniczyć gwałtowne podmuchy, zdolne pewnie wywrócić przejeżdżające ciężarówki, szczególnie te wyładowane workami z wełną, a takich tutaj pełno.

Czytaj dalej

Gruzja autostopem

Nasze pierwsze doświadczenia z gruzińskim autostopem raczej nie są zbyt miarodajne, ponieważ o ile faktycznie spod granicy do Batumi zawiózł nas Gruzin (i jeszcze obwiózł po rozświetlonym nocą neonami mieście), a następnego dnia także kawałek przejechaliśmy gruzińskim autem, to większość trasy do Tbilisi pokonaliśmy jadąc z… Czechem. To zabawne, ponieważ on sam, będąc poza granicami swojego kraju, przewiózł nas na większą odległość niż jego rodacy łącznie w swojej ojczyźnie, a byliśmy tam – nie bagatela – ja 4 razy, a Iza 3 razy. Czesi zdecydowanie nie cieszą się dobrą sławą, jeśli chodzi o autostop, tym bardziej więc zdziwieni byliśmy, kiedy jeden z nich zatrzymał się dla nas w Gruzji.

Pan Czech zdecydowanie nie lubił Gruzji i miał jej wyraźnie powyżej uszu. Od trzech miesięcy pracował jako inżynier w elektrowni wodnej w Kaukazie. Gruzińska mentalność już zaczynała go irytować, a gruzińskie żarcie mu się przejadło, dlatego też na posiłek nie zatrzymał się w żadnej z przydrożnych knajp, tylko… w McDonaldzie w Kutaisi! Cóż, nie mieliśmy wtedy ze sobą zapasów jedzenia, a sami głodnieliśmy, dlatego też nasz pierwszy kontakt z „gruzińską” gastronomią wyglądał tak, jak wyglądał – wzięliśmy sobie po burgerze…

Czytaj dalej