Kirgistan – Kraj Czterdziestu Plemion

Azja zbliża się wielkimi krokami. Już niedługo znajdziemy się daleko od domu, w samym sercu największego kontynentu świata. Będziemy tarzać się po zielonych zboczach, palić ogniska pod rozgwieżdżonym niebem i robić aniołki w wysokogórskim śniegu. Pierwsze dni spędzimy w Biszkeku w towarzystwie rosyjskiej rodziny, która, miejmy nadzieję, pomoże nam się zaaklimatyzować w nowej rzeczywistości i da nam kopniaka na szczęście, kiedy w końcu ruszymy na wschód. Zanim jednak opuścimy nasze ciepłe domki i zabierzemy Was do krainy koni i gór, chcieliśmy powiedzieć Wam parę słów o tym wspaniałym kraju – o Kirgistanie.

horse-mountain-SSTZdjęcia wykorzystane w tym artykule nie są nasze – ale już niedługo pojawią się również nasze własne!

Skąd się wziął Kirgistan?

WebPrzeciętny Polak niewiele wie o Kirgistanie. Podejrzewam nawet, że większość naszych rodaków nie potrafiłaby go umiejscowić na mapie, a są i tacy, którzy nie mają pojęcia, że taki kraj w ogóle istnieje. W szkole wcale się o nim nie mówi – ani na geografii, ani na historii. Przynajmniej ja sobie tego nie przypominam, a słuchałem pilnie. Dlatego też – w ramach nadrobienia zaległości – zaczniemy od lekcji historii.

A przecież Kirgistan ma bardzo bogatą historię – jak zresztą cała Azja Centralna. To tędy właśnie od tysiącleci ciągnęły karawany kupców przemierzających Jedwabny Szlak. Przez wieki na terenie Kirgistanu rządziło wielu władców. Rejon przechodził z rąk do rąk, jedne imperia upadały, a na ich miejsce przychodziły następne. Dzisiaj jedyne, o którym pamiętamy, to imperium Czyngis Chana. Wcześniej byli tu jeszcze Scytowie, Persowie (za czasów Dariusza I), dotarły tu nawet wojska Aleksandra Wielkiego (który zajął przynajmniej Kotlinę Fergańską). Byli tu także Sakowie, Ujgurzy, Turkuci… Lista ciągnie się i ciągnie. Ostatecznie, po okresie rządów Chińczyków, a później Uzbeków, Kirgizi oddali się pod opiekę Rosji, by ostatecznie stać się częścią Związku Radzieckiego. Mało który naród – nawet nasz – może poszczycić się tak burzliwą historią.

Dopiero po upadku ZSRR Kirgistan pojawił się na mapie jako niezależny byt. Mimo to wciąż bardzo rzadko mówi się o nim w naszych mediach – w gruncie rzeczy raz na parę lat, kiedy to w okresie wyborów parlamentarnych dochodzi do protestów i zamieszek. Dwa najważniejsze wydarzenia z historii najnowszej Kirgistanu to Tulipanowa Rewolucja w 2005 oraz rewolucja w 2010. Starcia, do których doszło w wyniku tej drugiej, pochłonęły wiele ofiar – oficjalna liczba to 893, jednak w rzeczywistości mogło ich być dużo więcej. Był to konflikt na tle etnicznym, z ogniskami w regionach zamieszkałych przez Uzbeków, którzy po upadku Związku Radzieckiego i arbitralnym wyznaczeniu granic znaleźli się poza swoją ojczyzną. Poza tego typu wydarzeniami w kraju jest raczej spokojnie, polskie media nie interesują się zbytnio tym, co się tam dzieje. Cóż się jednak dziwić – Polski nigdy nie łączyły z Kirgistanem zażyłe stosunki gospodarcze ani wymiana kulturowa. Polacy nigdy nie wyjeżdżali tam masowo na wczasy, Kirgizi też do nas tłumnie nie ciągnęli.

Flag_of_Kyrgyzstan.svgWarte napomknięcia jest znaczenie flagi Kirgistanu, która po upadku ZSRR zastąpiła flagę sowieckiej Republiki Kirgiskiej. Znajdujące się na czerwonym polu złote słońce posiada czterdzieści promieni, symbolizujących czterdzieści plemion kirgiskich, które legendarny Manas zjednoczył przeciwko mongolskiemu najeźdźcy. Epos o Manasie to utwór będący jednym z najważniejszych elementów dziedzictwa kulturowego kraju, porównywany często do Odysei i Iliady. Sama nazwa Kirgistan to właśnie „Kraj Czterdziestu Plemion” (кырк – 40). Oprócz słońca na fladze znajduje się jeszcze tunduk, czyli krzyżujące się belki będące sklepieniem jurty – tradycyjny element kirgiskiej architektury. Czerwone tło oznacza oczywiście odwagę obywateli. Czyż to nie piękne połączenie historii, kultury i narodowych wartości w prostej, schludnej symbolice?

Jaki jest Kirgistan?

Pod wieloma względami Kirgistan podobny jest do Mongolii, o której przeciętny Polak na pewno ma trochę dokładniejsze wyobrażenie niż o praktycznie nieznanym Kirgistanie. Jako, że wśród Polaków zdarzają się osoby, które o tym kraju nigdy nie słyszały (szok!), to mam dla nich dość obrazową definicję: Kirgistan to taka trochę bardziej pofałdowana Mongolia, ciaśniej upakowana, gęściej zaludniona. Typowy Kirgiz to także skośnooki koczownik, urodzony w siodle, mieszkający w jurcie i wypasający bydło i owce. Kirgizów i Mongołów łączy tryb życia, dieta, cyrylica, pogoda i wóda. Różni ich tylko religia: Kirgizi są w większości muzułmanami, ale nieopowiadającymi się za żadną doktryną.

Mimo tak wielu podobieństw Kirgizi wcale nie są tak blisko spokrewnieni z Mongołami. Istnieją pewne naukowe przesłanki wskazujące na to, że dużo bliżej im do… Polaków! Tak, właśnie do nas. Okazuje się, że jako Słowianie współdzielimy z nimi pewne genetyczne cechy, co wskazuje na wspólne pochodzenie – chętnych odsyłam do Wikipedii do artykułu o haplogrupie R1a1. Każdy człowiek, posiadający tę haplogrupę, pochodzi w linii męskiej od tego samego przodka, żyjącego kilka tysięcy lat temu! Możliwe, że jeszcze kilka wieków temu oni i my wyglądaliśmy bardzo podobnie – zmieniło się to pod wpływem mieszania z ludami Wschodu, szczególnie w czasie ekspansji imperium Czyngis Chana. Wystarczyła całkiem niewielka domieszka bardziej dominujących genów mongolskich, by uwidoczniły się one w rysach twarzy.

IMG_0749

Zdjęcie pożyczone ze świetnego bloga Karola Wernera – Kołem Się Toczy. Jedna z naszych głównych inspiracji!

Dlaczego Kirgistan?

Głównym powodem, dla którego Kirgistan jest dla podróżników tak kuszącą destynacją, są jego niepowtarzalne, dziewicze krajobrazy: górskie szczyty posiekane zielonymi dolinami i naszpikowane turkusowymi jeziorami. Szczyty Tienszanu, Pamiru i Ałaju wyrastają na wiele tysięcy metrów i pokrywają znaczącą część kraju, czyniąc Kirgistan najbardziej górzystym krajem świata. Jest to więc miejsce niezwykłe szczególnie dla miłośników trekkingów, wspinaczki, spędzania czasu na łonie natury i obozowania pod rozgwieżdżonym, niezanieczyszczonym światłami miast niebem.

Ze względu na trudnodostępność oraz słabo rozwiniętą infrastrukturę turystyczną, nie jest to – na szczęście – kraj tłumnie odwiedzany przez europejskich miłośników wycieczek all-inclusive. Kto by pomyślał, że w kraju tak odległym od jakiegokolwiek morza czy oceanu można powylegiwać się na plaży? Ano można, i to z pięknym widokiem na Tienszan – okazuje się, że Issyk Kul (z kirgiskiego: Gorące Jezioro) otrzymuje w ciągu roku więcej słońca niż Morze Czarne! Całe szczęście, że w Europie nikt o tym nie wie. Większość turystów stanowią przybysze z Rosji i Kazachstanu.

Lake_Issyk_kyrgyzstanZ drugiej strony, jako jedyny kraj w Centralnej Azji, Kirgistan oferuje Polakom bezwizowy wjazd i przebywanie tam aż przez 60 dni. Dodatkowo w Biszkeku można wyrobić wizy do Chin, Kazachstanu i Tadżykistanu, jest to więc idealny punkt do planowania dalszej podróży. Ostatnimi czasy pojawiło się także wiele relatywnie tanich lotów do Biszkeku lub położonej nieopodal granicy kazachskiej Ałma Ata. Najlepsze połączenia oferują Ukrainian Airlines oraz turecki Pegasus.

Wizja obcowania z przyjaźnie nastawionymi ludźmi i nieskazitelną przyrodą była dla nas wystarczającą zachętą, by właśnie od Kirgistanu zacząć naszą podróż. A dla Was? Zachęcamy do zrobienia tego samego, chociaż planowanie polecamy odłożyć na wiosnę!

Flowers In Mountain Valley HD Desktop Background

Źródła zdjęć: Wikipedia Commons, travellocal.com, gov.uk, Kołem Się Toczy, Brad Travel Guides, datawallpaper.com

Wyzwanie Stu Wyrazów

Po spędzeniu paru tygodni w jakimś kraju patrzę wstecz i myślę sobie: cholera, o ile łatwiej byłoby dotrzeć do ludzi spotkanych przeze mnie tuż po przyjeździe, gdybym już wtedy znał chociaż jakieś podstawowe zwroty. Każdy dzień spędzony bez znajomości języka uważam za stracony. No, może nie do końca – bo każdy dzień to wspaniała przygoda i mnóstwo wspomnień, ale przecież ilu rzeczy mógłbym się dowiedzieć od ludzi, gdybym umiał zapytać chociaż „co to?”, „gdzie to jest?”, „jak to się nazywa?”. Wiele okazji do zdobycia lub wymiany informacji umyka, bo po prostu nie potrafię o nie zapytać, a nawet najbardziej uniwersalna mowa ciała zawodzi. Wiele rozmów kończy się przedwcześnie, bo wyczerpał się zasób słów rozumianych przeze mnie i rozmówcę, i nie mam nic więcej do dodania.

A gdyby wjeżdżając do nowego kraju znać chociaż jakieś absolutne podstawy? Nie chodzi nawet o komunikatywną znajomość języka, ale przynajmniej zdolność wydukania za pomocą półsłówek tego, kim się jest i co się robi, oraz dania do zrozumienia, czego się chce. Wjeżdżając do Turcji nie znałem ani jednego tureckiego słowa (no może oprócz słowa „kebab”, chociaż jak się okazało nie znałem prawdziwego jego znaczenia), a po trzech tygodniach intensywnej nauki byłem już w stanie liczyć, zapytać o wiele rzeczy, opisać całą trasę naszej podróży wraz z uwzględnieniem, ile dni poświęciliśmy na dany etap, przedstawić plany na kolejne dni. Szczególnie ta możliwość uzmysłowienia człowiekowi, jaki kawał drogi przebyliśmy, żeby się z nim spotkać, robiła na ludziach ogromne wrażenie.

Pamiętam, jak na granicy turecko-gruzińskiej stojący na parkingu kierowca tira zaprosił nas na czaj, przygotowywany koło naczepy. Pan był Turkiem, ale mówił także po persku i – całkiem dobrze – po rosyjsku. Zorientował się, że jako Polakom łatwiej nam będzie zrozumieć rosyjski, więc mówił do nas w tym języku, ale ja, jako że używanie tureckiego i perskiego weszło mi w nawyk przez ostatnie tygodnie, wolałem do niego mówić po turecku z perskimi wstawkami. Dogadaliśmy się. To była ciekawa rozmowa.

A jak już o rosyjskim mowa – to mówi się, że jadąc do krajów byłego związku radzieckiego (np. Gruzji, Armenii czy krajów Azji Centralnej) wystarczy znać podstawy rosyjskiego i z każdym uda się porozumieć. Tak, zgadzam się. Jednakże każda próba użycia lokalnego języka – nawet jeśli po chwili przejdzie się na rosyjski – zawsze wywołuje u ludzi pozytywne emocje. To kwestia pierwszego wrażenia – wystarczy powiedzieć trzy pierwsze wyrazy po np. ormiańsku, a już jest się odbieranym zupełnie inaczej. Ludzie dużo łatwiej się otwierają na przybyszów, jeśli ci próbują chociaż powiedzieć coś po ichniemu.

Z tego też powodu od jakiegoś czasu intensywnie uczę się kirgiskiego. Nie jest to popularny język – nawet na Tłumaczu Google nie doczekał się słownika, a w Internecie ciężko trafić na jakieś rozbudowane kursy. Znajomy podesłał mi trzy podręczniki do kirgiskiego w PDF, ale są to podręczniki pisane po rosyjsku. Fakt faktem nauczyłem się z jednego z nich paru wyrazów – ale oczywiście rosyjskich, czytając wstęp, bo do pierwszej lekcji zawierającej sam kirgiski nawet nie dotrwałem.

Inna znajoma wreszcie podlinkowała mi Memrise – i chociaż kurs kirgiskiego jest tam bardzo ubogi (156 wyrazów i fraz), to jest to świetny materiał na start. Wydaje mi się, że powinno to wystarczyć, aby przybywając do Kirgistanu móc załatwić podstawowe sprawy (kupić coś w sklepie albo zapytać o drogę), a na pewno będzie stanowiło to znakomitą bazę do dalszej nauki oraz zawierania nowych znajomości.

Jako że na Memrise znajduje się mnóstwo innych kursów językowych, w tym także te, których będziemy potrzebowali w kolejnych etapach naszej wędrówki, a co więcej – dowiedziałem się, że da się je zapisać na telefon (łącznie z plikami dźwiękowymi) i korzystać z aplikacji offline, to daje to świetną możliwość, by uczyć się języków będąc w drodze.

Postanowiłem więc podjąć wyzwanie, które nazwałem Wyzwaniem Stu Wyrazów – a wymyśliłem je już w sumie dużo wcześniej, tylko nie miałem motywacji do wcielenia go w życie. Wyzwanie polega na tym, by wjeżdżając do kolejnego kraju znać już co najmniej sto słów w lokalnym języku. Mam nadzieję, że Memrise mnie nie zawiedzie i aplikacja zadziała offline. W ten sposób będąc w Kirgistanie będę się uczył chińskiego, w Chinach – laotańskiego, i tak dalej. Świetnie nadadzą się do tego wieczory i poranki spędzane w namiocie, a w międzyczasie – czyli w ciągu dnia – będę mógł praktykować i rozwijać znajomość lokalnego języka. Iza wciąż z uporem powtarza, że w naszym związku to ja jestem od gadania w obcych językach, ale mam przeczucie, że leżąc koło mnie w namiocie nie będzie miała wyjścia i przyłączy się do nauki.

Rozmawiam z wieloma osobami na temat języków w podróży. Jedni uparcie wierzą w uniwersalność angielskiego (i ze zdziwieniem uświadamiają sobie, że nie w każdym zakątku świata ten język jest rozumiany), niektórzy liczą na to, że zostaną zrozumiani w innych międzynarodowych językach (hiszpańskim, rosyjskim), inni otwarcie przyznają, że porozumiewają się za pomocą komórkowych translatorów, a jeszcze inni mają to wszystko gdzieś i w ogóle nie przykładają wagi do porozumienia się z lokalnymi mieszkańcami (to raczej przywara turystów, nie długodystansowych podróżników). A ja twierdzę, że nauczenie się podstaw lokalnego języka nie tyle jest wykonalne, co stwarza ogromne możliwości głębszego i pełniejszego przeżycia podróży oraz dotarcia bliżej do poznawanych ludzi i kultur, nawet w postaci wspomnianego wyżej przełamania lodów poprzez wydukanie paru wyrazów na początku rozmowy.

Jeżdżąc po różnych krajach wyrobiłem sobie już nawet „listę” wyrazów, które przydają się najbardziej. Są to przede wszystkim zwroty grzecznościowe i „magiczne słowa”, liczebniki, zaimki pytające (gdzie, ile), zaimki osobowe i dzierżawcze (ja, mój), określenia czasu (takie jak: dzień, dziś, jutro), określenia miejsca i kierunku (słowa klucze: tu oraz tam), ale także podstawowe przymiotniki/przysłówki (najważniejsze: dobrze, ładny, gorąco, zimno), czasowniki (jeść, pić, iść), nazwy potraw i produktów spożywczych, a także nazwy państw ościennych oraz struktur geograficznych (rzeka, jezioro, góra, dolina, droga). To powinno wystarczyć, aby przekazać swoje intencje w większości przypadków, a także w miarę dobrze opisać to, co się robi lub gdzie się zmierza. W żadnym wypadku nie polecam opierania się na nauce pełnych zdań czy fraz – bo wtedy rozmówcy błędnie przyjmują, że mogą pełnym zdaniem odpowiedzieć. Lepiej sklecać mało gramatyczne konstrukcje z pojedynczych wyrazów.

Ludzie często mówią mi, że ja muszę mieć jakiś specjalny dar uczenia się języków, ale ja twierdzę, że wcale tak nie jest. Fakt faktem mam swoje techniki zapamiętywania wyrazów poprzez skojarzenia i myślę w nieco inny sposób, ale to nie czyni ze mnie poligloty. Wierzę, że każdy jest w stanie uczyć się języków z równą łatwością, ale do tego potrzebna jest jedna zasadnicza rzecz: wytrwałość. Po prostu trzeba chcieć się nauczyć i z uporem do tego dążyć. Odzywać się do każdego na ulicy, dukać i nie wstydzić się tego. Nie zrażać się pomyłkami i nieporozumieniami. Dopytywać, zapisywać wszystko i regularne powtarzać. Cieszyć się z każdego uśmiechu ze strony ludzi, którzy słyszą własny język z ust obcokrajowca.

Stoi przede mną (przed nami – wciąż wierzę, że uda mi się w to wciągnąć Izę) ogromne wyzwanie, ale myślę, że dzięki temu nasza podróż będzie pełniejsza i ciekawsza. A czy Wy nie uważacie, że i Wasze podróże byłyby przyjemniejsze, gdybyście w odwiedzanych krajach rozmawiali z tubylcami po ichniemu? Niezależnie od tego, czy jedziecie na Słowację, do Barcelony czy zamierzacie obcować z afrykańskimi plemionami. Nauka języków to wspaniała rzecz i wcale nietrudna – wystarczy chcieć. Kto jest gotowy podjąć ze mną Wyzwanie Stu Wyrazów?

Nasza wielka azjatycka przygoda

Jedziemy do Azji – o tym już pewnie czytaliście tu i ówdzie w poprzednich artykułach. Dotychczas jednak nie pisaliśmy zbyt szczegółowo o naszej wielkiej podróży. W gruncie rzeczy jej kształt bardzo długo ewoluował, wielokrotnie zmienialiśmy plany, kombinowaliśmy i próbowaliśmy jakoś to wszystko poskładać do kupy. Dopiero niedawno wyłonił się mniej więcej konkretny zarys, chociaż trudno zaplanować wszystko na tak długo wprzód – a podróżować zamierzamy przez co najmniej dwa lata.

Nie lubimy planować i wolelibyśmy całą Azję zjeździć żyjąc chwilą i nie myśląc o tym, co będzie za tydzień czy miesiąc. O naszym podejściu do planowania najlepiej może świadczyć fakt, że jakieś pół roku temu kupiliśmy trzy przewodniki dotyczące różnych regionów i… żadnego z nich nie przeczytaliśmy. Jakiś ogólny plan trzeba jednak mieć – szczególnie, żeby móc określić, gdzie o jakiej porze roku się znajdziemy i jakiej pogody możemy się spodziewać, a także, by zmaksymalizować wykorzystanie wiz i nie natrafić po drodze na problemy. Wszystko inne – przyniesie nam życie!

Na naszej bardzo ogólnej trasie są jak na razie trzy stałe punkty – są to bilety lotnicze. Oprócz pierwszego przelotu jeszcze dwukrotnie będziemy musieli być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Poza tymi sytuacjami będziemy mogli w każdym momencie zmienić nasze plany, pobyć w jakimś miejscu dłużej, z innego zrezygnować, a w jeszcze innych znaleźć się zupełnie przypadkiem. Ale po kolei.

Zaczynamy od Kirgistanu. 21 października lecimy z Berlina do Biszkeku z przesiadką w Stambule. Szczerze mówiąc, to tylko wobec tego kraju mamy jak na razie jakieś bardziej skonkretyzowane plany. Kiedy tylko wylądujemy w stolicy i poczujemy jej klimat, ruszamy na wschód w kierunku sławnego jeziora Issyk Kul i leżących po drugiej jego stronie gór. Iza już zaklepała sobie, że po wielu miesiącach ciężkiej pracy pierwsze, czego potrzebuje, to powylegiwać się trochę na plaży – a tych nad Issyk Kulem nie brakuje, chociaż pogoda zrewiduje nasze zamiary. Ja szczerze mówiąc zamiast tego wolałbym poturlać się po zielonych zboczach Tienszanu. Mamy już nawet upatrzone trzy dolinki leżące nieopodal Karakolu. Raczej nie powspinamy się wysoko, raczej spędzimy czas kręcąc się po dolinach, paląc ogniska i korzystając z natury. Mamy nadzieję spotkać tam jeszcze o tej porze roku jakichś pasterzy.

Następnie powoli (raczej nie najkrótszą drogą) będziemy się kierować na południowy zachód, zwiedzając kolejne części kraju, by w końcu po około miesiącu znaleźć się w dolinie Sary-Tash i stamtąd udać się na jedyne przejście graniczne z Chinami obsługujące ruch turystyczny. W gruncie rzeczy w Kirgistanie bez wizy możemy przebywać aż do 60 dni, więc jak nam się spodoba to zostaniemy dłużej – ale podejrzewam, że zima zdąży nas wygonić.

Bez-nazwy-3

Możliwe, że nasza trasa będzie wyglądać podobnie do tej – ale równie dobrze możemy zmienić zdanie już pierwszego dnia i pojechać zupełnie gdzie indziej.

Kolejnym odcinkiem są właśnie Chiny. Zamierzamy spędzić tam około miesiąca (czyli tyle, na ile pozwoli wiza) skupiając się głównie na zachodniej oraz południowej części kraju. Nie mamy konkretnego planu. Chcemy zobaczyć Kotlinę Kaszgarską z pustynią Takla Makan (tamtędy przebiegał Jedwabny Szlak), a także prowincje graniczące z Tybetem (do samego Tybetu raczej nie będziemy mogli wjechać). Prawdopodobnie jednak dość szybko uciekniemy na południe – tam powinno być nieco cieplej.

W tym momencie zacznie się drugi, zupełnie inny etap naszej podróży – będąc w pobliżu granicy z Laosem planujemy kupić rowery trekkingowe wraz z całym osprzętem (sakwy, liczniki itd.) i ruszyć dalej już na dwóch kółkach. Powodów ku temu jest kilka, ale głównie chodzi o możliwość dojechania w każdy, nawet najbardziej dziki zakątek Azji Południowo-Wschodniej – nawet tam, gdzie samochód nie dojedzie, a skuter okaże się zbyt ciężki, by go pchać. Wiemy, że poza głównymi drogami nieraz ciężko o asfalt, a nam zależy na tym, by dotrzeć tam, gdzie nie dociera infrastruktura turystyczna. Nie chcemy się spieszyć i robić na siłę kilometrów – jeśli wsiądziemy na rower i za następnym zakrętem trafimy na coś arcyciekawego, to zatrzymamy się i tyle będzie z jeżdżenia. Możliwe, że większe dystanse będziemy pokonywać posiłkując się innymi środkami transportu.

Ruszamy więc w kierunku Laosu. Tam na szczęście wizę można kupić na granicy i nie jest wcale droga. Zamierzamy spędzić tam miesiąc i zjechać cały kraj z góry na dół. Nie wiemy zbyt wiele o tym kraju – nie czytaliśmy nic o zabytkach, ale w sumie to nie na zabytkach nam zależy. Jedziemy tam bez oczekiwań i uprzedzeń – i mamy nadzieję dzięki temu poznać Laos takim, jaki jest naprawdę.

Będąc na południu kraju skręcimy w kierunku Tajlandii i ruszymy w kierunku Bangkoku. Spróbujemy zostawić tam część sprzętu – szczególnie ciepłe rzeczy, które chwilowo nie będą nam potrzebne po opuszczeniu Kirgistanu i Chin. Lżejsi o kilka kilogramów pojedziemy do Kambodży i tam także planujemy spędzić około miesiąca, podróżując z podobnym nastawieniem co w przypadku Laosu. Prawdopodobnie w którymś z tych krajów dopadnie nas zmęczenie podróżą, więc możliwe, że zatrzymamy się na tydzień lub dwa i zajmiemy wolontariatem.

SE Azja

W pewnym momencie będziemy musieli wrócić do Tajlandii, zabrać nasze rzeczy z Bangkoku i raczej szybkim tempem udać się do Kuala Lumpur, skąd 5 marca wylatujemy do Nepalu. W Malezji zostawimy rowery i prawdopodobnie także część sprzętu, a zabierzemy to, co będzie potrzebne na zmienne warunki pogodowe w najwyższych górach świata.

Nasz pobyt w Nepalu potrwa 70 dni. W tym czasie chcemy zająć się zarówno trekkingami (szczególnie tym wokół Annapurny), ale także pomóc ludziom w odbudowie swoich domostw po trzęsieniu ziemi, które miało miejsce minionej wiosny. Wiemy, że odbudowa jest utrudniona – prace są opóźniane przez letni monsun oraz zimę, zaś przyspieszają nieco jesienią i wiosną. Możliwe, że na pracę poświęcimy nawet większość naszego pobytu, ale wszystko okaże się dopiero na miejscu.

15 maja wracamy do Kuala Lumpur. Po raz kolejny przepakujemy sprzęt, zabierzemy rowery i… i w sumie tutaj nasze plany się kończą.

Mamy w sumie dwie opcje i obie wydają się kuszące. Jako że właśnie zaczynać się będzie lato, można by wykorzystać ciepłe półrocze na wybranie się daleko na północ – z powrotem przez Tajlandię i wschodnie Chiny aż do Mongolii i Rosji, przy czym w tej ostatniej interesują nas głównie Bajkał, Buriacja i Tuwa. W międzyczasie można by zahaczyć o Koreę Południową, a jak znowu zacznie robić się chłodniej – uciec na południe.

Druga opcja jest dużo prostsza logistycznie – będąc już tak daleko na południu, możemy pojechać jeszcze dalej. Maj to akurat ten moment w roku, kiedy rozpoczyna się półrocze bardziej sprzyjające podróżowaniu po Indonezji. Obok Kirgistanu i Mongolii to właśnie ten kraj najbardziej mnie pociąga. Nawet nie macie pojęcia, ile godzin spędziłem „jeżdżąc palcem po mapie”, to znaczy studiując po kolei każdą niezamieszkałą wysepkę, oglądając setki zdjęć i wyobrażając sobie nas siedzących na takiej małej wysepce, budując szałas i paląc ognisko na plaży.

W tym momencie to ta druga opcja wydaje mi się dużo bardziej kusząca. O wszystkim jednak zadecyduje to, jak będziemy się czuć po dwumiesięcznym pobycie w Nepalu – czy bardziej będziemy mieć dość wilgotnej dżungli, czy też surowych gór. Jeśli wysokogórski klimat Himalajów da nam się we znaki, prawdopodobnie powędrujemy na południe, jeśli zaś zmęczą nas nepalskie upalne doliny – pewnie będziemy woleli uciec na północ. Teraz jednak trudno cokolwiek przewidzieć.

A potem? Może kolejną zimę spędzimy w Australii, może na Filipinach, może ruszymy na wskroś przez Pacyfik. Ale kto by się teraz tym przejmował? Przed nosem mamy mnóstwo przygód, po co zawracać sobie głowę tak odległą przyszłością?

Życzcie nam tylko wytrwałości i żebyśmy się po pierwsze wzajemnie nie pozabijali. To pierwszy warunek sukcesu! A już w najbliższych dniach na blogu pojawią się kolejne artykuły – między innymi o tym, jakie poczyniliśmy inwestycje, co musieliśmy załatwić oraz co ze sobą zabieramy. Bądźmy w kontakcie!

Zdjęcie w nagłówku: Stock.com
Mapy wygenerowane przy pomocy Mapbox.com

Zanim zrobisz pierwszy krok – czyli o czym pamiętać przed długą podróżą

W podróży najlepiej jak ognia unikać planowania. Wyjazdy, zwłaszcza te dłuższe, kilkumiesięczne, nie sprzyjają układaniu dokładnego programu, a planowanie trasy palcem po mapie szybko weryfikują niespodziewane sytuacje w drodze. Pewne rzeczy trzeba jednak przemyśleć i przeanalizować wcześniej, by w trasie nie obudzić się w sytuacji bez wyjścia. Poniżej zawarłam spis kwestii formalnych, które zajmowały naszą uwagę na długo przed podróżą. Artykuł nie skupia się na wyjazdach w żaden konkretny zakątek świata – zawarte tutaj informacje powinny więc przydać się niezależnie od tego, o jakiej podróży marzycie.

1. Granice

Przy dłuższych wyjazdach szczegółowe układanie trasy zwykle nie ma sensu, jednak warto mieć ogólną orientację jak wygląda przekraczanie granic na naszej drodze. Część przejść granicznych nie obsługuje ruchu międzynarodowego. Gdzieniegdzie nie będziemy mogli też przekroczyć granicy pieszo. Niektóre przejścia są zamykane na święta państwowe, wiele z nich nie działa całodobowo i często nie pracuje w weekendy. Lepiej uniknąć niespodzianek, nadkładania drogi i sytuacji bez wyjścia (kończąca się wiza czy brak kasy na samolot) i sprawdzić, czy przejścia graniczne na które się udajemy obsługują ruch międzynarodowy i przypadkiem nie są zamknięte w danym okresie. Powinniśmy też zwrócić uwagę na godziny otwarcia. Warto zorientować się, jak w praktyce wygląda przekraczanie danej granicy, by nie dać się naciągnąć na łapówki czy horrendalnie drogą taksówkę.

2. Wizy

Najwygodniej byłoby mieć wszystkie wizy wbite w paszporcie jeszcze przed wyjazdem z kraju. Kiedy wyjeżdżamy na dłużej będziemy musieli kombinować po drodze, bo większość z nich jest ważna nie dłużej niż 3 miesiące. Sprawdźmy, które wizy możemy wyrobić na granicy, a po które lepiej udać się do ambasady. Ważne jest też to, że nie każdą wizę dostaniemy w każdym kraju po drodze. Niektóre ambasady nie wydają też wiz osobom, które nie są obywatelami kraju w którym znajduje się ambasada. Ceny za daną wizę w zależności od kraju wyrabiania też się różnią i gdzieniegdzie zapłacimy mniej. Przy długiej podróży umiejętne zaplanowanie trasy pozwoli nam zaoszczędzić na wizach sporą sumę. Kwestie wizowe warto sprawdzać biorąc pod uwagę kilka krajów do przodu. Lepiej nie musieć zmienić trasy tylko dlatego, że w miejscu, gdzie jesteśmy obecnie nie dostaniemy wizy do kolejnego państwa.

3. Pogoda i klimat

Planując wielomiesięczną podróż przez różne strefy klimatyczne warto kolejność krajów dobrać tak, by w każdym miejscu trafić na taką pogodę, jaka nam odpowiada. Lepiej unikać skrajnych temperatur i ciągłych opadów, bo na dłuższą metę nie odbije się to dobrze ani na naszym morale, ani na samopoczuciu, ani nawet na zdrowiu. W Internecie lub w przewodnikach bardzo łatwo jest znaleźć konkretne informacje, jakie miesiące są najlepsze na odwiedzanie konkretnych miejsc. Przydaje się także umiejętność czytania diagramów klimatycznych – rzut oka na taki diagram pozwala określić, kiedy będzie lało, a kiedy będzie względnie sucho, oraz czy raczej się zgrzejemy czy zmarzniemy. Niekiedy różnice mogą być spore nawet pomiędzy punktami nieodległymi na mapie.

Posiadając taką wiedzę będziemy mogli odpowiednio wcześniej pomyśleć o zaopatrzeniu się w ciepłe rzeczy albo wprost przeciwnie – zastanowić się, co zrobić z zimowymi rzeczami jeśli właśnie wjeżdżamy w tropiki. Warto zdawać sobie sprawę z tego, jakich minimalnych temperatur możemy się spodziewać i tak zorganizować trasę i zawartość plecaka, by przypadkiem nie zaskoczyły nas mrozy albo ogromne upały.

4. Kwestie zdrowotne

Szczepienia, apteczka i lekarz medycyny podróży to podstawa. Jeśli stale przyjmujemy jakieś leki zawsze warto mieć zapas i planować zakupy tak, by wykluczyć ryzyko, że gdzieś nie będziemy mogli ich dostać. To może okazać się szczególnie ważne, gdy wyruszamy na dłużej w mniej cywilizowane rejony. Dla mnie podstawą przed każdą podróżą jest wizyta u dentysty i pozbycie się nawet najdrobniejszych ubytków. Warto przemyśleć też inne badania profilaktyczne, szczególnie gdy wyjeżdżamy na dłużej. Z drugiej strony rutynowa wizyta np. u ginekologa gdzieś na końcu świata mogłaby być fajną przygodą ;) Jeśli wyjeżdżacie z drugą połówką i nie planujecie powiększenia rodziny warto zastanowić się, jaką antykoncepcję zastosujecie podczas podróży. Dostępne są metody długoterminowe, które mogą odsunąć ten problem nawet do końca wyjazdu.

Przede wszystkim należy jednak dowiedzieć się, jakich chorób możemy spodziewać się w odwiedzanych krajach. Tutaj z pomocą przychodzi lekarz medycyny podróży – to jego możemy wypytać o wszystko. Zazwyczaj w swoim gabinecie będzie miał mnóstwo broszurek informacyjnych, którymi chętnie się podzieli. Ważne, by poznać przynajmniej główne objawy chorób występujących w danym regionie, szczególnie tych, na które nie można się zaszczepić (np. malaria, denga). Zdolność wczesnego zauważenia ich u siebie lub u partnera może uratować życie.

5. Pieniądze

Czy raczej dostęp do nich. W podróży utrata karty bankomatowej wiąże się z poważnymi problemami. Za granicą raczej nie wyrobimy duplikatu kart, dlatego uważam, że jedno konto na dłuższy wyjazd to zdecydowanie za mało. Warto wziąć ze sobą kilka kart płatniczych, najlepiej z różnych banków. Pozwoli to uniknąć nieprzyjemności związanych z zablokowaniem karty przez bank czy utratą którejś z nich. Jedną kartę warto schować głęboko, tak by ewentualna utrata portfela nie wiązała się z koniecznością przerwania podróży i korzystania z pożyczek w ambasadzie. Nie ma uniwersalnej recepty i nie istnieje idealny bank dla podróżników. Warto przeanalizować oferty różnych banków, porównać koszty wypłat z bankomatów, przewalutowań i prowadzenia rachunku, a także dowiedzieć się, czy nasz bank nie należy do jakiejś większej grupy kapitałowej, mającej oddziały w różnych krajach – to pozwoli uniknąć wielu niepotrzebnych wydatków. Warto też otworzyć konto walutowe, na wypadek, gdybyśmy potrzebowali twardej waluty. W tym przypadku przyda nam się również konto na przynajmniej jednym z kantorów internetowych.

6. Ubezpieczenie

Najlepiej gdybyśmy go nie potrzebowali. Mimo patrzenia na naszą podróż w pozytywnych barwach należy wziąć pod uwagę ewentualne choroby czy wypadki. Nie na wszystkie dolegliwości pomoże aspiryna, więc jeśli nie chcemy zrujnować sobie zdrowia albo budżetu warto się ubezpieczyć. Nie zawsze musimy wydawać kupę kasy na polisę ubezpieczeniową. Ciekawą opcją są różnego rodzaju karty oferujące również ubezpieczenie (Planeta młodych, EURO26, ISIC, Twoja Karta Podróże). Należy dokładnie przejrzeć wyłączenia od odpowiedzialności, bo niektóre z nich nie działają np. w przypadku chorób tropikalnych, a wersje podstawowe ubezpieczeń nie obejmują skręceń czy zwichnięć. Jeśli wybieramy się na trekking powyżej 2500m albo zamierzamy nurkować warto rozszerzyć ubezpieczenie o sporty wysokiego ryzyka. Warto też sprawdzić ofertę naszego banku, bo niektóre dołączają do kont osobistych darmowe ubezpieczenia kosztów leczenia za granicą.

7. Pełnomocnictwa

Warto rozważyć udzielenie pełnomocnictwa notarialnego do reprezentowania nas w różnych instytucjach na wypadek nieprzewidzianych sytuacji. Być może będziemy musieli załatwić coś w banku, na uczelni czy u operatora naszego telefonu albo Internetu. Najlepiej oczywiście pozamykać wszystkie umowy przed wyjazdem, jednak kiedy nie mamy takiej możliwości warto mieć osobę, która w odpowiednim czasie złoży za nas rezygnację z usługi albo zamówi nową kartę debetową.

8. Kopie dokumentów

Na wypadek zgubienia lub kradzieży dokumentów – szczególnie tego najważniejszego, czyli paszportu, ale także ubezpieczenia czy wiz – warto zrobić ich kopie: papierową oraz elektroniczną. Papierowe kopie najlepiej włożyć do foliowej torebki (to ochroni je przed zamoczeniem) i schować gdzieś na dnie plecaka, a elektroniczne – wysłać na maila do siebie oraz do kogoś bliskiego. W ten sposób w krytycznej sytuacji unikniemy niepotrzebnych problemów.

9. Telefon i aplikacje

Smartfon to przydatna rzecz w podróży, ale nie tylko do robienia zdjęć i wrzucania ich na Facebooka. Przed wyjazdem dobrze jest zainstalować na nim kilka aplikacji, które mogą się przydać. Po pierwsze – VPN, czyli aplikacje pozwalające ominąć zabezpieczenia i blokady – warto więc też zawczasu zainteresować, które kraje takowe blokady stosują (najbardziej znane z tego są Chiny i Iran). Dobrze jest zainstalować kilka aplikacji VPN – nigdy nie wiadomo, która zadziała. Oprócz nich przyda się także aplikacja do przeglądania map, pozwalająca na zapis map offline (np. maps.me lub aplikacje umożliwiające przeglądanie map OpenStreetMap), aplikacja dająca dostęp do konta bankowego, słowniki offline, a dla prowadzących blogi – narzędzia blogerskie.

Można oczywiście spakować plecak i wyjść z domu bez realizacji żadnego z wspomnianych aspektów przygotowań. Zwykle jednak od podjęcia decyzji o wyjeździe do samej podróży mija trochę czasu, który możemy spożytkować – oprócz przeżywania przygód w głowie – na zabezpieczenie się przed możliwymi trudnościami. Dzięki temu data wyjazdu nie wydaje się aż tak odległa i z mniejszą niecierpliwością skreślamy pozostałe dni w kalendarzu, bo przecież przygotowując się do wyjazdu czujemy się już trochę jak w podróży.

Zarabianie pieniędzy na podróż życia: Bieszczady vs UK? Czyj pomysł był lepszy i kto zaoszczędził więcej?

Wakacje już się skończyły, a wraz z nimi dwa miesiące pracy zarobkowej. Aby zarobić na naszą wymarzoną podróż jakiś czas temu postanowiliśmy opuścić Kraków i wyjechać w poszukiwaniu lepszego życia i lepszych pieniędzy. Pomysłów było wiele: zbiory owoców, praca w gastronomii, turystyce, typowo fizyczna, na Zachodzie i na Północy, wyjazdy w ciemno, przez agencje pracy, znajomych. Czy podjęliśmy dobre decyzje, czy nam się podobało? I najważniejsze – czy wyjazd zarobkowy do pracy w Polsce ma sens?

Ja miotając się od pomysłu wyjazdu do Wielkiej Brytanii do pozostania w Krakowie i pracowania na dwa etaty przypadkiem natknęłam się na ofertę pracy w Bieszczadach. Po przekalkulowaniu potencjalnych zarobków, analizie za i przeciw postanowiłam w końcu wysłać aplikację i zostać kelnerką na sezon wakacyjny w jednej z popularniejszych knajp w Bieszczadach. Szybko dostałam odpowiedź, że czekają na mnie na początku lipca. Pracę załatwiałam już w maju i to chyba dobry termin na szukanie podobnych ofert. Warunki pracy obejmowały zakwaterowanie i wyżywienie w dniu pracy, stawkę 12 zł/h i napiwki. Jak to wyglądało w praktyce? Zakwaterowanie nie było może w warunkach hotelowych, ale przynajmniej nie mieszkaliśmy w barakach :) Z wyżywieniem też nie było najlepiej, jadłam trochę gorzej niż w domu, ale za to miałam wszystko podane pod nos. Praca nie była cięższa niż ta, do której byłam przyzwyczajona. Pracowaliśmy od 7 do 12 godzin dziennie, jednak zaczynaliśmy najwcześniej o 10:00 i nie kończyliśmy później niż 22:00. Przez te dwa miesiące mieliśmy 7 dni wolnych. Przez większość sezonu mieliśmy możliwość i ochotę by wieczorem wyjść do knajpy czy zrobić coś innego niż położenie się prosto do łóżka.

Krzysiek pojechał do Wielkiej Brytanii jeszcze w czerwcu. O szczegółach swojej autostopowej wyprawy pisał już wcześniej na blogu w innym artykule. Dzięki temu mogliśmy wynająć nasze mieszkanie w Krakowie już od wakacji i dorobić przez ten czas dodatkowe trzy tysiące.

Zrobiliśmy też krótkie porównanie (nie tylko finansowe) obu pomysłów.

Praca w Bieszczadach:

  • Zarobki: prawie 12 000 zł, odłożone 10 000 zł, bez większego oszczędzania i odmawiania sobie.
  • W sezonie było mało czasu na cieszenie się Bieszczadami, wakacje zaczynamy dopiero teraz, później zaczynamy pracę i mamy więcej czasu dla siebie.
  • Mieszkamy w 6 dziewczyn w pokoju, spędzamy w tym samym towarzystwie czas w pracy i wieczory, co bywa trochę męczące.
  • Wetlina to trochę zadupie, co ma swoje uroki, ale i stwarza dużo ograniczeń (najbliższy bank i bankomat, poczta i apteka są 20 km stąd, najbliższy supermarket 50 km, sklepy w tej miejscowości mają wywindowane ceny nawet podstawowych produktów, transport publiczny funkcjonuje co najmniej średnio, bez samochodu ciężko jest cokolwiek załatwić).
  • Pracuję z Polakami, mam niezłą atmosferę w pracy, ludzkie warunki, nikt mnie nie poniża i nie patrzy cały czas na ręce.
  • Co jest najtrudniejsze? Odległość: do ukochanej osoby, do znajomych, do cywilizacji. Byłoby dużo przyjemniej gdybym nie przyjechała tu sama.
  • Czy przyjechałabym tu ponownie? Jeśli miałabym ponownie wyjeżdżać do pracy – tak, szukałabym podobnej oferty.

1620792_904396522962242_4576066325888834028_n

Praca w UK:

  • Zarobki: średnia tygodniówka to 236 funtów netto, z czego odłożyć udaje się ponad połowę. Na chwilę obecną odłożone jest już 1300 funtów (~7500 zł), jednakże pod koniec pobytu ta liczba powinna znacznie się zwiększyć.
  • Warunki życia: Krzysiek dzieli niewielki pokój z chłopakiem, z którym pojechał do Wielkiej Brytanii. Warunki są raczej studenckie, chociaż dom i okolica są całkiem ładne.
  • Leicester to bardzo przyjemne miasto, ale trochę nudne. Ogrom parków i ścieżek rowerowych zapewnia wiele możliwości spędzania czasu na wolnym powietrzu, jednakże trudno tu o porywające atrakcje.
  • Praca od poniedziałku do piątku oznacza wolne weekendy, a wolne weekendy to wyjazdy eksploracyjne. Krzysiek zjeździł już całą okolicę rowerem, a w samym sierpniu wybrał się trzykrotnie do Peak District. Namiot się przydaje.
  • Fabryka taśmy klejącej to typowo męska robota, a to oznacza, że można się i pośmiać, i powyzywać – jak to między facetami.
  • Krzysiek twierdzi, że robota na fabryce to najlepsza praca, jaka dotychczas mu się trafiła – szczególnie, że mając zajęte ręce dobrze mu się myśli. Co więcej, tryb pracy pozwala w międzyczasie robić zapiski na kolanie, przez co często przynosi do domu po kilka stron zapisanych drobnym maczkiem. Gorzej, że potem nie ma siły, by przepisać to na komputer :D
  • Co jest najtrudniejsze? Monotonia i powtarzalność. I byle jakie jedzenie.
  • Czy przyjechałby ponownie? Taka trzymiesięczna praca w zamian za wiele miesięcy podróży to całkiem dobry interes.

SAMSUNG CSC

Jak widać obojgu nam udało się odłożyć całkiem przyzwoite pieniądze, a moja decyzja o pozostaniu w Polsce wcale nie była zła. Być może gdybym pracowała jako kelnerka w UK zarobiłabym więcej, jednak nie czuję się na tyle pewnie z językiem, by odważyć się na pracę w obsłudze klienta. W każdej pracy, w której nie ma napiwków, odłożyłabym pewnie mniej albo tyle samo. Nie było nas stać na podjęcie ryzyka wyjazdu w ciemno do krajów skandynawskich, bo w razie niepowodzenia musielibyśmy odłożyć naszą podróż daleko w czasie. Dlatego jeśli rozważacie wyjazd do pracy by zaoszczędzić pieniążki, nie ważne czy na podróż czy na inne marzenia, uważam, że warto też rozważyć propozycje prac sezonowych w Polsce. Niektóre są naprawdę korzystne finansowo, a ryzyko, że coś pójdzie nie tak, jest mniejsze, bo pracy w miejscowościach turystycznych jest dużo. Ja z okna mam piękny widok na góry, codziennie w pracy podziwiam spektakularne zachody słońca, wieczorem słyszę cykady i kiedy chcę, to czuję się tu jak na wakacjach.

Wyjazd do pracy za granicę jest nieco bardziej ryzykowny, bo trzeba w niego trochę zainwestować, a przy krótkim okresie pobytu może się to nawet nie zwrócić, tym bardziej, jeśli poszukiwanie pracy by się przeciągnęło. Krzysiek znał dobrze brytyjskie realia, bo spędził tam większość swojego dorosłego życia, ale osoba, która jedzie tam pierwszy raz, nie znając zbyt dobrze języka, może natrafić na sporo większe problemy i łatwo się zniechęcić, dlatego do każdego wyjazdu za granicę lepiej dobrze się przygotować.

Kilka pomysłów na krótkie wycieczki- gdzie warto jechać kiedy mamy mało czasu wolnego?

Kiedy dłuższe, egzotyczne i dalekie wypady pozostają w sferze marzeń lub planów a codzienność zaczyna nas nużyć i tęsknimy za przygodą najprościej jest po prostu spakować plecak i wyjść z domu. Jednak wakacje dobiegają już końca i z różnych powodów nie możemy wyrwać się gdzieś dalej, czy na dłużej. Dlatego zebraliśmy dla Was nasze pomysły na krótkie wycieczki,na które potrzeba tylko 3-6 dni wolnego. Wystarczy dłuższy weekend czy umiejętne ustalenie grafiku w pracy i możemy jechać. Wystarczająco daleko żeby poczuć przygodę, , i zobaczyć trochę inny świat. Na tyle blisko, by szybko wrócić do domu z niedosytem przygody i dziesiątkami pomysłów na kolejne wypady w daną okolicę. Budżet jest kwestią bardzo indywidualną, ale każdą z tych wycieczek zamknęliśmy w granicach ok. 250 zł/os.

1. Norwegia, Ålesund
SAMSUNG CSC

Panorama na miasteczko z pobliskiego punktu widokowego. Widok robi szczególne wrażenie przy nieidealnej pogodzie, kiedy szczyty wzgórz pokryte są chmurami.

Wycieczka do zrealizowania tylko samolotem. Propozycja najlepsza dla mieszkańców północnej części kraju- z Gdańska i Szczecina mamy częste połączenia za mniej niż 100 zł w obie strony. Miasteczko oferuje piękną architekturę i wspaniałe tereny zielone.

SAMSUNG CSC

Okolica obfituje też w takie widoki, domki porośnięte trawą odbijające się w tafli zatoki zrobiły na mnie szczególne wrażenie.

Możemy odwiedzić ogromne oceanarium, poleżeć na plaży gapiąc się na fiordy a wieczorem wybrać się na okoliczne góry by podziwiać piękne panoramy.

SAMSUNG CSC

Najbliższe okolice miasteczka to tereny takie jak na zdjęciu. Można spacerować godzinami podziwiając krajobraz.

Trzy dni na miejscu spokojnie wystarczą by złapać oddech i zwiedzić wzdłuż i wszerz okolice miasteczka. Jeśli mamy ochotę na dłuższy wypad też będziemy mieli co robić- w odległości ok. 60 km od lotniska mamy piękne trekkingowe trasy w Alpach Sunnmøre.

SAMSUNG CSC

Należy pamiętać, że norweskie ceny zabijają, więc lepiej wziąć jedzenie z domu i że w bagaż w Wizzairze ciężko zmieścić namiot – warto pomyśleć nad płachtą biwakową i zamiast karimaty spakować cieńszą alumatę. Poza miesiącami wakacyjnymi jest raczej zimno- dobry śpiwór to podstawa.

2. Chorwacja, Zadar
SAMSUNG CSC

Miasteczko ma na prawdę ładną starówkę, co niestety trudno było mi uchwycić na zdjęciach. W sezonie otwartych jest dużo knajpek z cenami zbliżonymi do Polskich, więc po aktywnym zwiedzaniu można uraczyć się piwem w jednym z ogródków.

Ładną pogodę zastaniemy właściwie od maja do października. Oprócz pięknych plaż w okolicy Zadaru warto przejechać się drogą krajową wzdłuż wybrzeża i pięknymi górskimi drogami wewnątrz kraju.

SAMSUNG CSC

Nad Adriatykiem przeważają kamieniste plaże, jednak koło Zadaru bez problemu uda nam się znaleźć również piaszczystą.

Zabudowa miasteczka ma przyjemny, śródziemnomorski styl, kempingi dookoła są relatywnie tanie- jeśli lubimy wygodę poza sezonem za 5 euro rozbijemy namiot i weźmiemy prysznic. Ok. 30 km od miasteczka mamy do dyspozycji piękny park narodowy Paklenica, w którym znajdziemy wiele dobrze oznakowanych dróg wspinaczkowych na różnym poziomie, a dla mniej zatwardziałych wspinaczy kilka świetnych szlaków turystycznych, na których porządnie zmęczymy się po plażowaniu.

SAMSUNG CSC

Góry są niskie, mają niewiele ponad 1000 m n.p.m. Musimy jednak pamiętać, że wysokości względne są duże i możemy się porządnie zmęczyć.

Na dłuższy pobyt Chorwacja oferuje wiele atrakcji turystycznych, których część mamy praktycznie po drodze. Należy wziąć pod uwagę, że ceny biletów wstępu do parków narodowych są znacznie wyższe niż te, które znamy z Polski, większość z nich można wcześniej sprawdzić w Internecie.

SAMSUNG CSC

Bliskość morza i wysokich gór sprawia, że pogoda staje się nieprzewidywalna i mimo, że na plaży świeci słońce to już za pierwszymi pagórkami często jest mgła i leje deszcz.

Optymalny czas na wycieczkę z południa kraju to 5-6 dni. Dojazd stopem, chyba że lubimy wygodę albo mamy mało czasu- wtedy warto sprawdzić oferty na blabacar.

3. Niemcy, Drezno i Norymberga

SAMSUNG CSC

Szybka i przyjemna trasa dla autostopowiczów. Szczególne polecamy tym, którzy mieszkają blisko A4- wtedy trasa do pokonania w parę godzin. Warto jechać mając już 3 dni do dyspozycji.

SAMSUNG CSC

Zamek na starym mieście jest ładnie odrestaurowany, warto więc go odwiedzić. Wejście na dziedziniec jest darmowe, jednak za muzea wewnątrz już trzeba zapłacić.

Obydwa te miasteczka mają piękną starówkę, i zupełnie różną architekturę.

SAMSUNG CSC

Drezno bardzo przyjemnie zwiedza się wylegując się nad rzeką- panorama robi wrażenie.

Poza tym przyzwoite wino za 1,5 euro w markecie i miło spędzony czas. Wycieczka raczej dla miłośników kościołów i muzeów, choć warto się wybrać dla samej przygody.

SAMSUNG CSC

Jeśli chcemy pozwiedzać muzea zapłacimy ok 9 euro za bilet wstępu do wszystkich atrakcji w mieście oraz komunikację miejską na jeden dzień.

4. Włochy, Wenecja i Jezioro Garda
SAMSUNG CSC

Wenecja jest faktycznie strasznie zatłoczona, ale mimo to uważam, że warto przynajmniej raz odwiedzić to miasto.

Miasto zakochanych to pewnie marzenie wielu, a znajduje się ledwie kilkanaście godzin drogi autostopem z Polski. Wenecję można z grubsza zwiedzić w jeden dzień, choć należy nastawić się na dużo chodzenia. Plątanina uliczek i zabytki spodobają się miłośnikom starówek i architektury. Ci, którzy wolą przyrodę poczują się pewnie przytłoczeni tłumem. Należy się przygotować na to, że miasto mimo całej swojej urody jest pełne naganiaczy i przeludnione.

SAMSUNG CSC

Przejażdżka tramwajem wodnym to obowiązkowy punkt programu, ale kosztuje 7euro/os więc odpuściliśmy.

Jeśli mamy już dość zapachu kanałów możemy wybrać się nad położone niedaleko Werony Jezioro Garda. Z Wenecji to ok. 2-3 godziny autostopem.

SAMSUNG CSC

Jezioro Garda i okoliczne miasteczka. Jezioro otoczone jest mniejszymi i większymi górami. Jeśli podróżujemy poza sezonem, często możemy opalać się nad wodą obserwując okoliczne ośnieżone szczyty.

Dookoła jeziora znajdziemy sporo ścieżek spacerowych po okolicznych pagórkach, gaje oliwne i przyjemne małe portowe miasteczka. Wycieczka będzie przyjemna nawet w cieplejszych dniach zimy (pod warunkiem, że mamy ciepłe śpiwory). Ostatnio w lutym nad jeziorem była już piękna, zielona wiosna.

SAMSUNG CSC

W okolicach pełno jest gai oliwnych, w których ewentualnie możemy się rozbić namiotem ;)

Mamy nadzieję, że nasze pomysły przypadną komuś do gustu, i zainspirujemy kogoś niekoniecznie do wycieczek w te konkretne miejsca, ale do spontanicznych wyjazdów w ogóle. Część tych wypadów zrealizowaliśmy razem, część samodzielnie, ale zwykle od pojawienia się idei do realizacji wyjazdu mijało parę godzin lub dni :) Wycieczka do Niemiec była chyba najbardziej szalona, zwłaszcza, że jedno z nas powinno wtedy wracać do pracy a nie jechać na podbój Europy. Od pomysłu do złapania pierwszego stopa minęło parę godzin, nieobecność w pracy jakoś udało się wyprostować a wycieczka była jedną z tych najbardziej udanych i świetnie wspominanych. Wcale nie ze względu na jakieś niesamowite zabytki i przygody tylko możliwość złapania dystansu do życia i dobrą zabawę. Spontaniczne podróże pozytywnie wpływają na pewność siebie, pomagają uwierzyć we własne marzenia, i poczuć, że mamy życie w swoich rękach.

Co zrobić, by nie zmęczyć się podróżą?

Podróżowanie to niełatwa sprawa. Trzeba się trochę nachodzić, nadźwigać, napocić, sto razy przepakować plecak i sto razy uświadomić sobie, że najpotrzebniejsza rzecz znajduje się na jego dnie. Podróżowanie to nie tylko wspaniałe przeżycia i wspomnienia, ale także spory wysiłek fizyczny i psychiczny, który prędzej czy później zaczyna człowiekowi dokuczać. Przekraczając próg po raz pierwszy nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak szybko dopadnie nas tęsknota za domem. Prawdopodobnie niejednokrotnie zdarzyło się, że ktoś przerywał swoją wymarzoną podróż dookoła świata, bo po prostu przerósł go rozmach przedsięwzięcia i miał tego wszystkiego dość wcześniej niż przypuszczał.

Nas też podróże męczyły i zawsze męczyć będą – taki to już styl życia, w którym plecak sam się nie uniesie. Cały czas jednak zdobywamy doświadczenie, żeby nasze podróże były jak najbardziej przyjemne i żebyśmy nigdy nie mieli ich dość. Poniżej zebrałem wszystko to, czego się dotychczas nauczyliśmy – i mam nadzieję, że nasze doświadczenie przyda się Tobie, jeśli właśnie planujesz swoją podróż życia.

Zacznijmy od tego, czym możemy zająć się jeszcze przed wyjściem z domu.

Podróżuj na lekko

Nic tak nie obniża morale w podróży, jak konieczność przemaszerowania kilku kilometrów z ciężkim plecakiem. Dodatkowo z wielkim bagażem na plecach i z siatami w rękach dużo trudniej wsiąść do autobusu, przecisnąć się przez tłum na ulicy czy załadować do samochodu. Wszystko to z czasem męczy i obniża komfort psychiczny. Przed wyjazdem warto więc zainwestować w ograniczenie wagi ekwipunku, nawet jeśli miałoby to pochłonąć sporą część budżetu.

Najwięcej kilogramów można zaoszczędzić na ubraniach: warto zwrócić uwagę na materiały, z których są one wykonane – niektóre są po prostu cięższe niż inne. Sporą różnicę zrobi także zamiana śpiwora syntetycznego na puchowy (który kosztuje sporo, ale to inwestycja w przyszłość) czy zakup bezlusterkowca zamiast lustrzanki. Najprościej jednak wagę plecaka można ograniczyć po prostu nie zabierając tych rzeczy, które nie są absolutnie potrzebne.

Kiedy tylko możesz, zostawiaj swój plecak w bezpiecznym miejscu (w hostelu, w czyimś domu lub nawet na zapleczu kawiarni) i poruszaj się z lekkim plecaczkiem. Jeśli natomiast Twoja planowana trasa obejmuje pętle, możesz zostawić w jednym miejscu rzeczy, które nie będą Ci potrzebne przez następne dni, a potem po nie wrócić. Robiłem tak niejednokrotnie w Maroku (np. jadąc na pustynię), natomiast w podróży do Iranu taką „bazę wypadową” urządziliśmy sobie w Tbilisi – najpierw pojechaliśmy na Kazbek, zabierając tylko sprzęt przydatny w górach, po czym wróciliśmy, przepakowaliśmy się, zostawiając ciepłe zimowe ubrania, i ruszyliśmy na południe.

2014-07-25 08.08.24_DxO

Pierwszy dzień podróży. Iza już ma dość.

Nie spiesz się

Nie klep na siłę kilometrów, nie ganiaj od autobusu do autobusu ani nie biegaj pomiędzy zabytkami, żeby je po prostu zaliczyć. Podróż to nie wyścig! Jeśli masz ograniczony czas – to ogranicz także ilość rzeczy, które chcesz w tym czasie zrobić. Znajdź idealne tempo dla siebie. Są tacy, którzy lubią spędzanie całych dni w drodze, ale nie każdemu to odpowiada. Wielogodzinne bujanie się na siedzeniu samochodu jest na dłuższą metę bardzo męczące.

W podróży do Iranu zrobiliśmy 17 000 km autostopem w 2,5 miesiąca… I oboje zgodnie stwierdziliśmy, że to zbyt dużo w zbyt krótkim czasie.

DCIM102GOPRO

W hipisowskim camperze nieźle nas wytrzęsło… ale nie zapomnimy tego do końca życia!

Dobrze się wysypiaj

Wyspany podróżnik to zadowolony podróżnik. Jasne, że można zarwać nockę, żeby szybciej znaleźć się u celu wyprawy, ale na dłuższą metę się to nie sprawdza. Prędzej czy później powieki zaczną się przymykać i trzeba będzie nadrobić zaległości w spaniu. Porządny, komfortowy sen jest szczególnie ważny, jeśli przemieszczamy się rowerem (zresztą – po całym dniu pedałowania i tak każdy uśnie jak niemowlę) lub kiedy planujemy górski trekking na następny dzień – lepiej nie skręcić sobie kostki na kamieniach z powodu osłabionej koncentracji. Niewystarczająca ilość snu może powodować także irytację i rozdrażnienie, a to może prowadzić do spięć z towarzyszami podróży albo nawet z przypadkowo napotkanymi ludźmi – a tego lepiej unikać.

Swoją dobową aktywność warto dostosować tak, aby zmaksymalizować wykorzystanie światła słonecznego, kiedy dzień jest krótki, lub – przebywając w rejonach wybitnie gorących – spać w czasie najbardziej upalnej pory dnia, by móc lepiej wykorzystać chłodniejsze godziny wieczorne. Najlepiej po prostu przyjrzeć się aktywności lokalnych mieszkańców i robić to, co oni. Swoją drogą często zwyczajnie nie ma co robić, bo o danej porze wszystko jest pozamykane, a ludzie idą spać.

SAMSUNG CSC

Leżanka w tirze to najlepsze miejsce na nadrobienie zaległości!

Daj odetchnąć swojemu towarzyszowi

Jeśli podróżujesz z partnerem lub większą grupą to dawajcie sobie czasem wolną rękę – nie musicie wszystkiego robić razem. Jeśli czujesz, że potrzebujesz w danym momencie odpoczynku – powiedz o tym swojemu towarzyszowi i pozwól mu robić w tym czasie to, na co ma ochotę. Nie daj się ciągać po atrakcjach, które Cię nie interesują, ani także nie ciągaj nikogo na siłę.

Dwie osoby podróżujące razem są niemalże „skazane” na siebie – spędzają ze sobą dużo więcej czasu, niż gdyby mieszkały razem w jednym domu. Może przez to dochodzić czasem do spięć i kłótni, które bardzo negatywnie wpływają na morale w podróży. Ważne jest, aby także od siebie czasem odpocząć, dać sobie chwilę wytchnienia, spędzić trochę czasu w samotności lub w innym towarzystwie.

DCIM123GOPRO

Kaukaz. Czyż może być lepsze miejsce, żeby się pokłócić?

Dawkuj sobie kontakty z ludźmi

To, czego najprędzej można mieć w podróży powyżej uszu, to ludzie. Szczególnie męczą oczywiście ci wszyscy naganiacze, których pełno w pobliżu atrakcji turystycznych, ale trzeba umieć sobie z nimi radzić. Moja metoda to wyuczenie się odpowiedniej odmownej frazy w lokalnym języku plus – co ważniejsze – odpowiedniej mowy ciała połączonej ze szczerym uśmiechem. Większość takich naganiaczy nie jest po prostu do tego przyzwyczajona i reaguje zdziwieniem, bo nie tego spodziewali się od pierwszego lepszego turysty. Zbitego w ten sposób z tropu naganiacza łatwo spławić. Zawsze staram się być jednak uprzejmy – no chyba, że ktoś mnie już naprawdę zdenerwuje.

Inaczej sprawa ma się w miejscach, gdzie gościnność jest ogromna, ale turystyka nie za bardzo dociera. Tubylcy, którzy od dawna nie widzieli Europejczyka (do tego z plecakiem) są po prostu ogromnie ciekawi i zarzucają przybysza gradem pytań. Gorzej, jeśli na tę samą serię pytań przychodzi nam odpowiedzieć po raz dziesiąty w ciągu godziny. Ale czy to wina tego człowieka, że jest ciekawy i chce pogadać, a nie wie, że przed nim pytał o to samo już tuzin osób? Niestety wzbierająca w zniecierpliwionym podróżniku fala złości może w końcu wylać się na Bogu ducha winnego człowieka lub – nawet częściej – zostać później skierowana na towarzysza podróży. To może prowadzić do dalszych spięć.

Jak więc sobie z tym radzić? Najważniejsza jest oczywiście cierpliwość i wyrozumiałość, ale warto sobie także od casu do czasu zrobić wolne i zwyczajnie odciąć się od ludzi: zaszyć się w lesie, w górach lub na dzikiej, opustoszałej plaży.

SAMSUNG CSC

Wiecie, jak opędzić się od chmary armeńskich dzieci? My też nie.

Rób sobie przerwy od podróżowania

Raz na jakiś czas warto zrobić sobie „wakacje od wakacji”, czyli zatrzymać się w jakimś miejscu na jakiś czas i odciąć na chwilę od zewnętrznego świata. Na krótki postój najlepiej nada się jakiś cichy hostel, ponieważ mamy wtedy pełną kontrolę nad tym, kiedy wchodzimy i wychodzimy albo czy zamierzamy byczyć się w łóżku przez cały dzień. Ten czas możemy wykorzystać także na zrobienie prania czy przegrzebanie plecaka w poszukiwaniu niepotrzebnych rzeczy.

Hostel lub pensjonat to znacznie lepsza opcja niż w przypadku CouchSurfingu czy bycia zaproszonym do czyjegoś domu, gdzie mimo wszystko nasza aktywność jest uzależniona od gospodarza, który zazwyczaj będzie chciał pokazać okolicę lub będzie ciekawy naszych opowieści. W przypadku CouchSurfingu samo jego podstawowe założenie to wymiana kulturowa – więc lepiej nie oczekiwać po gospodarzu, że po prostu da nam darmowy nocleg i zostawi nas w spokoju. Tak to nie działa.

2014-09-30 20.22.12

Alex, nasz hotelowy anioł z Tbilisi. Dla naszej wygody była gotowa nawet kroić cebulę!

Zrób czasem coś „codziennego”

Przychodzi taki moment, kiedy podróżniczych wrażeń mamy po prostu powyżej uszu i jedyne, na co mamy ochotę, to powrót do normalnego, codziennego trybu życia. Pamiętam jak wracałem z Maroko i za każdym razem, kiedy zamknąłem oczy, widziałem siebie układającego równo złożone ubrania w szufladzie. Po prostu miałem dość codziennego pakowania plecaka i upychania ubrań na jego dnie. Jedyne, czego mi było trzeba, to własna szafa albo komoda, a najlepiej – także własna lodówka! Kiedy zaś wracaliśmy z Izą z Iranu oboje mieliśmy straszną ochotę na układanie puzzli. Zaraz po powrocie pojechaliśmy do całodobowego Tesco (tylko to było otwarte o 1 w nocy), kupiliśmy pierwsze lepsze puzzle z 2000 elementami i potem przez kilka godzin ślęczeliśmy nad nimi w kuchni.

Nie trzeba jednak wracać do domu, żeby zaspokoić takie zachcianki w podróży. Niekiedy po prostu wystarczy znaleźć jakieś spokojne miejsce, przypominające dom, i zrobić coś „normalnego”: ugotować obiad w normalnym garnku na normalnej kuchence gazowej, zagrać w planszówkę lub obejrzeć film. Zazwyczaj idealnie nada się do tego wspomniany wyżej hostel.

2014-09-11 19.06.34

Iza i Dan pogrążeni w Internetach. Ja się tylko przyglądam (nie działa mi VPN). Jedyna kawiarnia z WiFi znaleziona w całym Teheranie.

Nie bój się leżeć do góry brzuchem

Mimo że wylegiwanie się na słońcu to raczej domena turystów spędzających czas w kurortach, to nawet najbardziej aktywnemu podróżnikowi raz na jakiś czas nie przyniesie to wstydu. Czasem miejsce na obóz jest tak urocze, a widoki wokół tak piękne, że po prostu nie chce się człowiekowi rano składać namiotu i wszystkiego pakować. Czemu by nie zostać na cały dzień? Jutro przecież też jest dzień! Ot, my na przykład pewnego razu stwierdziliśmy, że nasza miejscówka pod mostem w Pulour jest tak piękna, że z chęcią prześpimy pod nim jeszcze jedną noc. Jedyne, co zrobiliśmy przez cały dzień, to wyprawiliśmy się do wioski po kurczaka, a potem upiekliśmy go nad ogniskiem.

DCIM123GOPRO

Unikaj chorowania w podróży

I nie chodzi mi tylko o prewencję takich paskudztw jak malaria czy denga, ale o wszystko, co jest w stanie rozłożyć człowieka na łopatki i przykuć do łóżka. Każda, nawet najdrobniejsza dolegliwość znacznie obniża morale i sprawia, że nagle przestajesz myśleć o kolejnych przygodach i zaczynasz marzyć o powrocie do domu. Wiele z nich da się łatwo uniknąć. Szczególnie częste, a jednocześnie uciążliwe w podróży są wszelkiego typu przeziębienia, udary i poparzenia słoneczne czy zatrucia pokarmowe. Unikaj więc zarówno wychłodzenia, jak i przegrzania organizmu, dbaj o dobre nawodnienie, a także sprawdzaj, co wkładasz do ust. Zawsze miej przy sobie ciepłe ubrania, krem z filtrem UV i zapasową butelkę wody. Myj owoce przed zjedzeniem. A poza tym – ciesz się zdrowiem!

SAMSUNG CSC

Ararat. To tutaj po raz pierwszy dopadł mnie udar słoneczny.

Czytaj książki

…tylko byle nie podróżnicze! Każda podróż wiąże się z natłokiem wrażeń tak dużym, że po pewnym czasie możemy mieć zwyczajnie dość otaczającego nas świata. Najlepszą odskocznią jest wtedy sięgnięcie po dobrą książkę, która pozwoli na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zanurzyć w zupełnie innym świecie. Najlepiej, żeby miała jak najmniej wspólnego z krajem i kulturą, które się właśnie eksploruje. Najlepiej nada się tutaj fantasy lub science-fiction, może także porządny kryminał, w mniejszym stopniu literatura faktu. Ważne, żeby się trochę odprężyć, zresetować, odciąć na chwilę od podróżniczych doświadczeń.

W czasie podróży do Iranu (i po Iranie) Iza przeczytała całą sagę o Wiedźminie, ja zaś zająłem się powieściami Dana Browna – akurat to mieliśmy pod ręką. Czytaliśmy wieczorami w namiocie, w czasie odpoczynku w hostelu w Tbilisi czy także podczas jazdy ciężarówkami przez rozległe pustkowia Iranu, kiedy przez wiele godzin nie było nic do roboty. Korzystaliśmy z czytników ebooków na naszych telefonach – a dzięki wynalazkowi ładowarki samochodowej nigdy nie mieliśmy problemów z utrzymaniem wysokich poziomów baterii.

Pracuj jako wolontariusz

Jeśli Twoja planowana podróż ma być naprawdę długa, to w pewnym momencie przyda się zatrzymać gdzieś na dłuższy czas, by odetchnąć od ciągłego noszenia plecaka. Najlepiej jest w takim przypadku zająć się wolontariatem. Spędzanie czasu z lokalnymi mieszkańcami to przecież wciąż podróżowanie, mimo że nie trzeba się wtedy przenosić cały czas z miejsca na miejsce! Z pomocą przychodzą portale typu HelpX.net, Workaway.info czy WWOOF. Dwa pierwsze zajmują się wolontariatami wszelkiego typu, często nawet na obu pojawiają się te same ogłoszenia – przed wyjazdem w podróż warto wykupić subskrypcję na jednym z nich. Jest także opcja subskrypcji dla par! WWOOF natomiast oferuje pracę na farmach organicznych, jednakże działa w nieco inny sposób – dla każdego kraju istnieje oddzielna strona i chcąc się zarejestrować, trzeba wykupić konkretną subskrypcję.

Z założenia tego typu wolontariaty polegają na pracy po 5 godzin dziennie przez kilka dni w tygodniu w zamian za dach nad głową i wyżywienie. Przed zgłoszeniem się w dane miejsce warto poczytać opinie wcześniejszych wolontariuszy, ponieważ w rzeczywistości warunki mogą się różnić od obiecywanych. W niektórych krajach zdarza się także oczekiwanie od wolontariusza codziennej opłaty za pobyt jako pokrycie kosztów wyżywienia (co przeczy samej idei wolontariatu). Planując zatrzymanie się w danym miejscu warto rozpocząć korespondencję z gospodarzem odpowiednio wcześniej.

O kulturach, opiniach i… naszym współżyciu z plastikiem

Niniejszy tekst jest odpowiedzią na artykuł, który pojawił się przed dwoma dniami na blogu Stacja Filipa. Zainteresowanych odsyłam do lektury – polecam zrobić to przed przeczytaniem poniższego tekstu.

Stacja Filipa: Czego uczą podróże?

W skrócie: jest to opinia na temat muzułmanów, jaką Filip wyrobił sobie w czasie swoich podróży po świecie. Jego opinia jest negatywna, czyli zupełnie odwrotnie niż w moim przypadku.

W swoim tekście Filip skupia się w głównej mierze na kontraście, jaki zaobserwował pomiędzy muzułmańską, arabską dzielnicą Jerozolimy, a jej żydowską częścią. Zwraca uwagę na różnice w czystości i porządku na ulicach, ale przede wszystkim – ufności i otwartości ludzi. Nie został ciepło przyjęty w części zamieszkałej przez Palestyńczyków. Jak wspomina – z podobną reakcją spotkał się także ze strony muzułmańskich imigrantów w Paryżu i Londynie. I w sumie – wcale im się nie dziwię.

Europejskie getta i muzułmańskie rejony Izraela są moim zdaniem bardzo kiepskimi miejscami, żeby wyrabiać sobie opinię o wyznawcach islamu. Mieszkający tam ludzie po prostu nie czują się tam jak u siebie. Przebywanie na obcym terenie wyzwala pewne mechanizmy obronne. Coś jak zwierzę – lub grupa zwierząt – które nagle znajdzie się na żerowisku innego gatunku i musi walczyć o przetrwanie według znanych sobie metod. Uruchamia się instynkt stadny i inne takie. Przekładając to na nasze realia: nasila się nacjonalizm i poczucie odrębności, pojawia się ksenofobia. Palestyńczycy są w gruncie rzeczy w nieco innej sytuacji niż imigranci w Europie, bo mieszkają na terenie dzisiejszego Izraela już od setek lat. Teraz natomiast są stłamszeni przez przybyłych nie wiadomo skąd Żydów. To trochę tak, jakby na teren rodzimego gatunku wkroczył gatunek inwazyjny i zaczął zdobywać przewagę w walce o pożywienie. Coś takiego jak było z królikami sprowadzonymi do Australii.

Wyrabianie sobie generalnej opinii na temat muzułmanów na podstawie kontaktów z mieszkańcami takich miejsc jest jak wyrabianie sobie opinii o Polsce i Polakach na podstawie kontaktów z polskimi imigrantami w Wielkiej Brytanii. Całkiem niedawno pewien pan podwiózł mnie i Adriana w okolicach Londynu. Powiedział nam wtedy tak:

– Wy, Polacy, jecie strasznie dużo makaronu! Kiedyś pracowałem z Polakami przy zbiorze owoców i oni ciągle jedli makaron!

– Cóż – odpowiedziałem – pewnie makaron był po prostu najtańszy.

Nie jesteśmy makaroniarzami, nie? Moje zdanie jest więc takie, że aby wyrobić sobie opinię o danym społeczeństwie lub kulturze, trzeba udać się tam, gdzie ludzie czują się jak u siebie w domu, gdzie mają swobodę wyrażania swojej tożsamości. W przypadku Polaków – do Polski, w przypadku muzułmanów – do krajów muzułmańskich.

SAMSUNG CSC

Na uprzejmość i przychylność ludzi w Iranie nie musieliśmy narzekać.

W czasie swoich podróży w krajach muzułmańskich spędziłem już łącznie jakieś trzy miesiące i uważam ten czas za najlepsze miesiące mojego życia. Co prawda żaden z tych krajów nie był stricte arabski: Maroko (w połowie berberskie), Turcja (turecko-kurdyjska) i Iran (będący etnicznym kotłem, głównie persko-azerskim, zaś arabskim w zaledwie niewielkim procencie). Wszystkie te kraje zajmują czołowe pozycje w rankingu moich ulubionych miejsc (gdzieś między nimi przewija się jeszcze Armenia, ale jej niestety nie zdążyłem poznać aż tak dobrze). W każdym z nich spotkałem się z olbrzymią gościnnością, uprzejmością, otwartością – czyli z tym, czego zdecydowanie brakuje wielu europejskim społeczeństwom. Oczywiście wszędzie, szczególności w Maroko, zdarzali się irytujący naciągacze, ale tak jest w każdym turystycznym miejscu na Ziemi, niezależnie od kultury i wyznawanej religii. Niestety to właśnie na podstawie kontaktów z takimi ludźmi turyści wyrabiają sobie opinie – nawet Filip o nich wspomina.

Nie próbuję tutaj nikomu zarzucać ksenofobii lub braku tolerancji – apeluję jedynie o to, aby dać muzułmanom jeszcze jedną szansę. Zbyt wielu ludzi wyrabia sobie opinie na podstawie doniesień z telewizji, kontaktów z imigrantami (w Polsce i na Zachodzie) czy sporadycznych interakcji po wyjściu z hotelu w czasie wycieczki all-inclusive. A to wciąż za mało.

Zapewne gdybym miał sobie tak pochopnie wyrabiać opinie o pewnych narodach, to Gruzinów z miejsca sklasyfikowałbym jako chamów i prostaków – i opinia ta byłaby w dużej mierze oparta na kontaktach z ludźmi wypaczonymi przez turystykę. Pamiętam, że na krótko po opuszczeniu Gruzji chciałem nawet napisać artykuł na blogu o tym, jacy to Gruzini źli i niedobrzy – tylko kto by się ze mną zgodził? I dobrze, że się wtedy powstrzymałem, bo z perspektywy czasu stwierdzam, że Gruzini to w rzeczywistości bardzo mili i pomocni ludzie – po prostu to my trafiliśmy w dużej mierze na tych niewłaściwych, ale to wynikało z konwencji wycieczki. Zamierzam w przyszłości dać Gruzji jeszcze jedną szansę – tym razem na spokojnie, bez uprzedzeń, z dala od turystycznego zgiełku.

Filipowi także polecam danie muzułmanom jeszcze jednej szansy – pozwolenie im na pokazanie swojego świata powoli, bez pośpiechu, takim, jaki jest.

SAMSUNG CSC

Irańczycy w swoim naturalnym środowisku – czyli na pikniku

Skąd się wzięły kupy śmieci?

W drugiej części artykułu chciałbym odnieść się do innej kwestii poruszonej przez Filipa – do śmieci na ulicach arabskiej części Jerozolimy. Sam widziałem ich wiele w różnych odwiedzanych przeze mnie miejscach i raczej nigdy nie uznałbym ich za budzące pozytywne wrażenia. Szczególnie przerażały mnie śmieci wzdłuż dróg w Turcji i Iranie – butelki i worki foliowe wyrzucane przez okna w czasie jazdy. Pamiętam widok, kiedy zachodzące słońce na Wielkiej Pustyni Słonej oświetliło tysiące worków zaczepionych jak flagi na przydrożnych badylach. Niemile wspominam także widok śmieci pozostawionych przez turystów na Erg Chebbi – czyli najczęściej odwiedzanych wydmach w Maroku. Ile mogłem, tyle pozbierałem i zabrałem ze sobą.

SAMSUNG CSC

Jaszczurka w swoim „naturalnym” środowisku na Wielkiej Pustyni Słonej w Iranie.

2013-07-22 09.15.17_S

Marokański osioł dachowiec grzebiący w śmieciach na ulicy. Assa, południowe Maroko.

2013-07-17 15.24.52_S

Śmieci na przedmieściach Marrakeszu.

Fakt faktem, śmieci są w krajach muzułmańskich sporym problemem. Ale nie tylko tam. Znowu nie jest to kwestia kultury czy religii. Myślę, że przyczyna leży zupełnie gdzie indziej.

Śmieci wzięły się z naszego świata. Tak, to my je „wynaleźliśmy”. W dawnych czasach społeczeństwa nie produkowały wielu odpadków. Wszystko dało się przerobić na kompost lub opał, metal przetopić, kamienie ze zrujnowanego budynku wykorzystać przy budowie następnych. Ciekawostka dla moich znajomych ze studiów: wiedzieliście, że zamek w Aberystwyth został po kawałku rozebrany, a materiały wykorzystane przy budowie domów stojących dziś na promenadzie? No, bo po co komu taki zamek?

Śmieci zaczęły pojawiać się masowo wraz z rewolucją przemysłową, a dokładniej wraz z wynalezieniem plastiku i opakowań jednorazowych. Tyle, że my ewoluowaliśmy wraz z nimi, a wraz z nami – przyzwyczajenie, żeby po sobie sprzątać. Śmieci pojawiały się w naszym świecie stopniowo i stopniowo zaczęliśmy stawiać na nie odpowiednie pojemniki. Mieliśmy czas, żeby się do nich przyzwyczaić.

W innych kulturach natomiast do całkiem niedawna wszystko odbywało się jeszcze w stary, prawie bezśmieciowy sposób. Jedzenie kupowało się na bazarach, gdzie wszystko stało w wielorazowych workach, skrzyniach, koszach i misach. Każdy przynosił ze sobą własne kosze i torby na zakupy.

SAMSUNG CSC

Plastik przyszedł znienacka i ludzie nie wiedzieli, jak sobie z nim poradzić. Wraz z plastikiem nie przyszła śmietnikowo-wysypiskowa infrastruktura ani przyzwyczajenia, wszystko lądowało więc na ulicy. Wbrew pozorom całkiem sporo czasu potrzeba, żeby nauczyć społeczeństwo współżycia z plastikiem. Jedno czy dwa pokolenia to wciąż może być za mało. Swoją drogą my także jesteśmy raczej mało odpowiedzialni za nasz plastik, ale nam przynajmniej już postawiono kosze na śmieci i wpojono w szkole wiedzę o recyklingu. Mimo wszystko odpadków wciąż generujemy o wiele za dużo.

A wracając do artykułu Filipa i powodów, dla których żydowska część Jerozolimy jest mniej zaśmiecona niż muzułmańska – Żydzi ewoluowali tu razem z nami i byli obecni przy rewolucji przemysłowej i przy pojawieniu się plastiku, a potem zabrali go ze sobą do Ziemi Świętej wraz z odpowiednimi nawykami. Na Arabów natomiast plastik spadł jak grom z jasnego nieba, zupełnie bez ostrzeżenia.

Autostop w Iranie- kilka spostrzeżeń europejskich turystów i o tym dlaczego może być śmiesznie

Autostop- stanie przy drodze z wyciągniętym kciukiem i ewentualnie tabliczką, czekając na podwózkę. Haha, w Iranie możemy poważnie zrewidować nasze poglądy na temat właściwego sposobu łapania stopa.

Kiedy staniemy przy drodze z wyciągniętą ręką, trzymając kartkę i zaczniemy zatrzymywać samochody najprawdopodobniej już po pięciu minutach wstrzymamy całkowicie ruch na drodze. Koło nas będzie stało kilka(naście) samochodów. Każdy kierowca będzie próbował nam pomóc- jedni zaoferują podwózkę na dworzec, inni okażą się kierowcami prywatnych taksówek i chętnie wytłumaczą, że w naszą stronę absolutnie nie jeździ żaden pociąg ani autobus. Kolejni będą podzielać zdanie taksówkarzy co do braku innej niż taksówka możliwości transportu i zaoferują nam (za darmo) podwózkę na postój taksówek :) Znaczna część zatrzyma się z ciekawości i ogromnej chęci dowiedzenia się jak mamy na imię i skąd jesteśmy- będziemy odpowiadać na te pytania bez przerwy pomiędzy odmawianiem kolejnym taksówkarzom. Pozostali będą po prostu ciekawi co się dzieje i zatrzymają się, żeby pomóc nam się dogadać. Wszystko to będzie okraszone głośnymi klaksonami i ciekawskim przyglądaniem się zaistniałej sytuacji przez wszystkich przejeżdżających kierowców. Przecież Europejczyk stojący przy drodze to nie lada sensacja, warto więc przynajmniej zwolnić i pozdrowić klaksonem. I nikt, absolutnie nikt nie będzie miał pojęcia o co chodzi z tym całym autostopem i podwożeniem za darmo. Nie wykaże też najmniejszej chęci zrozumienia sytuacji i tego, co właściwie robimy. W większości przypadków żadne próby tłumaczenia ani list autostopowicza nie przyniosą rezultatu.

Żeby nie było, że w Iranie nie ma ludzi którzy nie ogarniają idei autostopu. Są. My przez cały pobyt w Iranie spotkaliśmy jednego (pan w białej koszulce).

Powyższy opis pozwala sobie choć w części wyobrazić, jak w tym kraju wygląda łapanie stopa. To wszystko jest na swój sposób komiczne ale też przy dłuższym pobycie albo braku czasu potrafi frustrować. Schemat oczywiście powtarza się za każdym razem, czasem tylko z mniejszym natężeniem zatrzymujących się samochodów (jeśli akurat jesteśmy na drodze na której jest mały ruch).

SAMSUNG CSC

Kiedy przejeżdża jedno auto na godzinę nawet tabliczka nie jest straszna- próbujemy tradycyjnie, po europejsku ;)

Jakiekolwiek pytania o wylotówkę kończą się zawsze (zawsze!) wskazaniem kierunku na dworzec autobusowy albo terminal taksówek międzymiastowych.

Ten problem rozwiązaliśmy dość szybko- nikt nie rozumiał idei autostopu więc na propozycję udania się na dworzec cierpliwie tłumaczyliśmy, że to absolutnie nie wchodzi w grę ponieważ podróżujemy pieszo. W większości przypadków po takiej rozmowie byliśmy już w posiadaniu cennej informacji o tym, gdzie jest wylotówka w danym kierunku. Takie tłumaczenie narobiło nam też jednego razu sporo problemów, ale to dłuższa historia na osobny wpis.

SAMSUNG CSC

Policyjne rogatki na wylotówce. Nie ma szans że przejdziemy niezauważeni. Nie ma szans, że zrozumieją autostop. I, że puszczą nas pieszo przez dżunglę po południu.

Jak więc najskuteczniej łapać stopa na międzymiastowych trasach i ograniczyć nerwy spowodowane byciem współwinnym zablokowania drogi szybkiego ruchu?

Po pierwsze: absolutnie żadnych tabliczek! ;) najbardziej bezstresową metodą jest spokojny spacer wzdłuż drogi, bez zatrzymywania się. Po powyższym opisie możemy być prawie pewni, że zatrzymywanie osobówek na ruchliwej drodze możemy sobie odpuścić. Kiedy więc wydaje nam się, że za nami jedzie tir dyskretnie odwracamy się, by się upewnić. Jeśli jest już na tyle blisko nas że ryzyko wzbudzenia nadmiernego zainteresowania innych kierowców jest minimalne a kierowca może się wciąż bezpiecznie zatrzymać, zaczynamy machać. Prawie na pewno kierowca się zatrzyma i bez problemu zgodzi się nas zabrać za darmo :) Kierowcy tirów na całym świecie mimo, że często nigdy nie spotkali autostopowicza raczej nie mają problemów z tym, żeby zrozumieć o co chodzi człowiekowi machającemu ręką przy drodze i nie zadają zbędnych pytań dopóki bezpiecznie nie ruszymy z miejsca zbrodni.

Dlaczego z miejsca zbrodni? Irańczycy są bardzo pomocnym i troskliwym narodem. Jeśli jakiś Europejczyk stoi przy drodze i macha łapą na kierowców na pewno potrzebuje pomocy. Kiedy więc odmówimy odwiezienia do hotelu albo na dworzec najprawdopodobniej wzbudzimy nadmierne zainteresowanie- znajdą kogoś w swojej rodzinie kto zna parę słów po angielsku, dadzą nam telefon, żebyśmy mogli powiedzieć jak mamy na imię i skąd jesteśmy. Jeśli rozmowa nie przyniesie rezultatu i nie zgodzimy się na podwózkę na dworzec mamy bardzo duże szanse że poproszą o interwencję policję, która też będzie przekonywać nas że mamy się udać w jedno z dwóch jedynie słusznych, wcześniej wymienionych miejsc. Jeśli moment, w którym wsiadamy do jakiegoś złoczyńcy w ciężarówce zauważy zbyt dużo osób, zaczną upewniać się czy nasz kierowca aby na pewno nie zrobi nam krzywdy, dopytywać się o wszystko i przekonywać jego i nas, że powinniśmy wysiąść.

SAMSUNG CSC

Jeśli już złapiemy podwózkę jest szansa, że trafimy całkiem dobrze.

SAMSUNG CSC

Wspólna kolacja i szisza z kierowcą z poprzedniego zdjęcia. Zawiózł nas do parku w centrum miasta mimo zakazu wjazdu dla tirów ponieważ bał się, że coś nam się stanie jeśli wypuści nas na obwodnicy.

Co z podwózkami przez prywatnych kierowców? Jeśli ktoś zechce nam pomóc najprawdopodobniej sam zatrzyma się, żeby zagadać i zaproponować podwózkę albo nocleg. Takie sytuacje zdarzały się nam najczęściej przypadkowo, kiedy spokojnie szliśmy sobie chodnikiem, często w centrum miasta i wcale nie myśleliśmy o łapaniu stopa. Kiedy sami zatrzymamy kierowcę prawie na pewno nie będzie chciał nas nigdzie zabrać bez kasy i zawoła stawkę adekwatną do wyimaginowanego stanu europejskiego portfela. Czasami sami albo przy pomocy innych kierowców damy radę przekonać naciągacza, że jednak warto podwieźć nas za darmo, ale sprawdza się to jedynie w miejscach gdzie samochody jeżdżą na tyle rzadko, że zanim przekonamy kierowcę nie spowodujemy korka na drodze :)

SAMSUNG CSC

Czasem trafiają się nawet kierowcy osobówek. Ci Państwo nie wypuścili nas ze swojego samochodu dopóki nie zgodziliśmy się wziąć na drogę litrowych lodów.

Także jeśli wybieracie się do Iranu i myślicie o przemierzeniu tego kraju autostopem powinniście się przygotować na irracjonalne reakcje ludzi, o praktykach z Europy zapomnieć i zabrać ze sobą ogrom cierpliwości. Poruszanie się po tym kraju autostopem jest niezłym wyzwaniem i testem pokory, jeśli więc chcecie zmierzyć się z przepaścią kulturową w tej kwestii i podjąć wyzwanie- polecamy serdecznie, to naprawdę świetna przygoda. Jak potrzebujecie jednak trochę spokoju polecamy też od czasu do czasu autobus i pociąg, szczególnie na dłuższych trasach.

SAMSUNG CSC

Pamiątkowe zdjęcia są prawie zawsze obowiązkowe ;)

Podróż do krainy mlekiem i miodem płynącej

Niektórzy z Was – a konkretnie ci, którzy czytali ostatniego posta Izy – słyszeli już, że wybrałem się niedawno do krainy mlekiem i miodem płynącej w poszukiwaniu skarbów. Mówiąc bardziej prozaicznie – pojechałem do Wielkiej Brytanii trochę popracować przez wakacje, żeby zarobić na nasz następny wyjazd. Zapewne z naszej facebookowej strony dowiedzieliście się już, że zaledwie wczoraj Iza zabukowała loty do Biszkeku na październik. Tak – lecimy do Azji! A co więcej, loty zarezerwowaliśmy tylko w jedną stronę i jak na razie powrót do Europy znajduje się poza horyzontem naszych dalekosiężnych planów.

Poniższy wpis będzie dotyczył autostopowej – bo jakże by inaczej – podróży na Wyspy oraz tego, jak udało nam się znaleźć pracę. Niedługo postaram się także napisać co nieco o tym, jak dokładnie wyglądało poszukiwanie pracy, co może przydać się osobom mającym podobne plany. A jako że tu jestem – to każdy wolny czas postaram się wykorzystać na kręcenie się po okolicy, więc już niedługo możecie spodziewać się wpisów typowo podróżniczych.

Zacznijmy od tego, że Iza dostała pracę w Bieszczadach (i jest tam od paru dni), a więc ja, żeby nie kisić się w Krakowie pracując za psie pieniądze, postanowiłem wyruszyć do UK, które opuściłem dwa lata temu, skończywszy tutaj studia. Wtedy życie w tym kraju bardzo mnie męczyło (głównie ze względu na wymagające studia), postanowiłem więc zostać bezdomnym, zaopatrzyłem się w odpowiedni sprzęt i ruszyłem przed siebie. Od dwóch lat tułałem się to tu, to tam, ale przyszedł w końcu moment, kiedy zatęskniłem za spokojnym życiem na Wyspach i tutejszymi zarobkami.

Przygotowania do wyprawy rozpocząłem od poszukiwania kompana. Rzuciłem ogłoszenie na Facebooku oraz na Parowniku – i właśnie na tym ostatnim udało mi się znaleźć Adriana. Swoją drogą w ten sam sposób rok temu poznaliśmy się z Izą. Skoro zadziałało dwa razy, i dwa razy bardzo dobrze, to zdecydowanie mogę polecić ten serwis osobom rozglądającym się za towarzyszem podróży.

Kompan trafił mi się świetny, szczególnie biorąc pod uwagę to, że zdarzało mi się już jeździć z osobami, z którymi po prostu się nie dogadywałem i których miałem dość po bardzo krótkim czasie. Wiecie, wszystko zależy od zbieżności wizji podróżowania – jeśli jedna osoba czerpie przyjemność z łapania stopa, a druga nie widzi w tym sensu i uznaje tylko płatny transport za słuszny, to nie ma co liczyć na znalezienie wspólnego języka. Obawiałem się, że Adrian będzie marudził i narzekał, bo był to jego pierwszy dłuższy autostopowy wyjazd i tak naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Okazało się jednak, że to chłop na schwał. Ani razu nie usłyszałem od niego słowa skargi, a parokilometrowy marsz traktował bardziej jako standardowy element podróży, a nie jak zło konieczne lub – co gorsza – moją winę, bo zdarzają się i tacy „towarzysze”.

SAMSUNG CSC

Wyruszyliśmy z Krakowa dwa tygodnie temu we czwartek. Wystartowaliśmy w samo południe z Orlenu przy autostradzie A4 i bez problemu dostaliśmy się pod sam Wrocław. Tam jednak pojawiły się pewne trudności. Nie udało nam się złapać żadnej dłuższej podwózki w kierunku Niemiec – zawiódł zarówno duży MOP przed Wrocławiem, jak i ten słynny Orlen na Bielanach. Po paru godzinach dotarliśmy w końcu do małej stacji tuż przy zjeździe na Legnicę. Powiem szczerze, że patrząc na panujący tam ruch miałem już przed oczami wizję spędzenia tam nocy (a może i reszty życia). Wbrew mojemu czarnowidztwu mieliśmy jednak ogromne szczęście – po całkiem niedługim czasie zatrzymał się tam busiarz jadący do… Kolonii. Wyszło więc całkiem nieźle – o czwartej nad ranem byliśmy już po drugiej stronie Niemiec. Wysiedliśmy w odpowiednim miejscu i spędziliśmy noc w namiocie na świeżo skoszonej łące.

Następnego dnia w kilka podwózek dotarliśmy za Kolonię, potem pod Aachen, a stamtąd trafiliśmy już na busiarza, który zabrał nas do Dunkierki. Zaraz po północy wsiedliśmy na prom, a o trzeciej rano rozbijaliśmy już namiot w krzakach po drugiej stronie kanału. Dotarcie do UK zajęło nam więc jakieś 39 godzin.

SAMSUNG CSC

Problemy pojawiły się po drugiej stronie kanału, ponieważ był weekend i ciężko było przedostać się za Londyn, a nie chcieliśmy utknąć gdzieś w obrębie tej olbrzymiej aglomeracji. Po wielu perypetiach spędziliśmy w końcu deszczowy wieczór na pace u polskich busiarzy, zajadając się smażonym kurczakiem i pijąc piwo.

Nasz plan pobytu w UK przewidywał, że przez jakiś czas będziemy kręcić się od miasta do miasta w poszukiwaniu pracy, a przy okazji odwiedzimy paru moich znajomych rozsianych po kraju. Chcieliśmy dostać się najpierw do Oxfordu, a potem udać się do Aberystwyth, gdzie mieliśmy zatrzymać się na kilka dni. Spodziewaliśmy się, że miną dobre dwa tygodnie, zanim w końcu gdzieś osiądziemy. Kręcąc się po parkingu w okolicach Dover udało nam się jednak znaleźć busiarza jadącego do… Coventry. No cóż – postanowiliśmy zmienić plany i odwiedzić najpierw moich znajomych Mariusza i Dorotę w Leicester, tak więc złożyliśmy im niespodziewaną wizytę. Dotarliśmy tam w niedzielę na wieczór i zostaliśmy bardzo ciepło przyjęci.

SAMSUNG CSC

Stwierdziliśmy, że skoro tu już jesteśmy to możemy załatwić parę spraw i… tak jakoś wyszło, że tutaj zostaliśmy. We wtorek zarejestrowaliśmy się w agencji, w czwartek obaj mieliśmy już pracę, a w niedzielę przenieśliśmy się do wynajętego pokoju, bo głupio nam było tak siedzieć Mariuszowi i Dorocie na głowach.

Wszystko potoczyło się więc dużo szybciej i dużo łatwiej, niż się spodziewaliśmy w najśmielszych marzeniach. Adrian pracuje w magazynie sklepu internetowego sprzedającego ciuchy. Ja też pracowałem tam przez kilka dni (i przyznam, że była to najfajniejsza praca, jaką dotychczas miałem). Potem agencja przeniosła mnie jednak do innego zakładu i obecnie zajmuję się… produkcją taśmy klejącej. Dzisiaj dowiedziałem się, że większość taśmy idzie na eksport do Australii i Indonezji, więc niewykluczone, że w czasie naszej podróży natrafię gdzieś w azjatyckim sklepie na rolkę taśmy, którą sam przepuściłem przez ręce! Tym sposobem firma Advance Tapes Internetional Ltd ma szansę stać się głównym sponsorem naszej podróży :D

SAMSUNG CSC

Tymczasem jednak rozpoczyna się weekend, a będąc tutaj chcemy wykorzystać wolny czas jak najbardziej aktywnie. Obaj zaopatrzyliśmy się już w rowery, a ja dzisiaj dostałem od człowieka z pracy bagażnik i małą torbę na niego, tak więc właśnie zabieramy się do pakowania. Razem z Adrianem i Dorotą zamierzamy jeszcze dzisiaj wybrać się za miasto i spędzić noc obozując w namiocie, a więc już niedługo spodziewajcie się sporej ilości zdjęć!

SAMSUNG CSC